Cnoty dziennikarskie, czyli wścibstwo, bezczelność i upór

Czego trzeba, żeby być dobrym dziennikarzem – publikujemy fragment książki „Dziennikarstwo lokalne w praktyce”.

Od razu zaznaczę. Tytuł tego rozdziału jest intelektualną prowokacją. Ma ona na celu skłonienie czytelników tej książki do refleksji nad istotą zawodu dziennikarza i rolą mediów w demokratycznym społeczeństwie.

Dzisiejsi trzydziestolatkowie nie pamiętają życia bez internetu. Obecni studenci nie znają świata bez mediów społecznościowych. Teraz ludzie czerpią wiedzę o wydarzeniach już nie tylko z mediów tradycyjnych. W mediach społecznościowych tyle samo znaczą zarówno publikacje bezwzględnych hejterów i wątpiących wrażliwców, dezinformujących trollów i użytkowników poszukujących prawdy, jak też publikacje polityków i dziennikarzy.

Dziennikarze przestali być głównym źródłem informacji i opinii. Politykom i innym uczestnikom życia publiczne- go w to graj. Uprawiają w internecie własną propagandę. Niekiedy, trzeba to przyznać, dość atrakcyjną w formie. Narzucają swój punkt widzenia, swoją wizję świata, nie dopuszczają jako równie wartościowych innych poglądów i innych niż własne działań. Wreszcie, zamierzając dotrzeć do opinii publicznej, nie są zdani wyłącznie na dziennika- rzy. Chociaż ich polityczni mentorzy i partyjna starszyzna pamiętają jeszcze czasy, gdy jeżeli media (gazety, radio, telewizja, portale) czegoś nie podały, to tego po prostu nie było. Przynajmniej w świadomości społecznej.

Tej przemianie, która już nastąpiła, towarzyszy dziś jeszcze dodatkowe zjawisko – dezawuowania dziennikarzy i ich pracy. Pół biedy, gdy jest to tylko dezawuowanie. Socjalmediowi trybuni podważają wręcz wiarygodność poszczególnych autorów i konkretnych redakcji. Oskarżają o antypaństwową bądź antyspołeczną działalność. Przyklejają obraźliwe łatki, uruchamiają trollownie kolportujące po internetach te same zbitki słowne i te same memy.

Przeciętny użytkownik mediów społecznościowych, kiedy drugi, szesnasty czy sto trzydziesty piąty raz zetknie się z hasłami „antypolska szczujnia kłamie”, „skandaliczna publikacja w interesie Niemców”, „kolejny przypadek glo- balnego ogłupienia”, zbuduje w swojej głowie obraz dziennikarzy, którzy są, co najmniej, szkodnikami społecznymi. Nawet gdy jakiś użytkownik internetu ceni pracę dzienni- karzy, to i tak będzie się zastanawiał: a może jednak coś jest z tymi dziennikarzami na rzeczy, skoro tylu ludzi tak pisze.

W połowie 2023 roku w środowisku dziennikarskim i w mediach społecznościowych głośno były komentowane wyniki badań zaufania społecznego do poszczególnych grup zawodowych. Dziennikarze znaleźli się na ostatnim miejscu – za urzędnikami i księżmi. Tylko uważni czytelnicy dostrzegli, że z rankingu tego nie dało się wyczytać, jakim zaufaniem społeczeństwo obdarza polityków. Ta grupa zawodowa najwyraźniej nie została poddana badaniu poziomu zaufania społecznego. Tylko uważnym odbiorcom nie umknęło, że badanie to opublikowała zależna od rządu instytucja na dwa miesiące przed wyborami parlamentarnymi. W powszechnej świadomości został tylko – jak sądzę – jeden prosty wniosek: dziennikarze cieszą się najniższym zaufaniem społecznym. „I jeszcze uparcie mają czelność być wścibscy” – chciałoby się skonstatować.

Pewnie dziennikarze trochę sobie na ten wizerunek sami zapracowali. Medioznawcy od lat wskazują na komercjalizację, upolitycznienie i obniżenie standardów warsztatowych i etycznych w środkach masowego przekazu. Dołóżmy do tego sączącą się bądź płynącą szerokim strumieniem narrację podważającą wiarygodność mediów, uskutecznianą przez socjalmediowych trybunów. Przyjrzyjmy się też, ile w minionych 25 latach powstało, a ile upadło niezależnych redakcji i porównajmy to z liczbą i wielkością redakcji za- leżnych wprost lub pośrednio od partii politycznych bądź polityków – zarówno tych nowo powstałych, jak i przeję- tych. Zaryzykuję stwierdzenie, że ci, którym zależy na pod- ważaniu wiarygodności dziennikarzy, mają dziś znacznie większe możliwości oddziaływania na opinię publiczną niż mieli takową dwadzieścia lat wcześniej.

Niestety minęły już czasy – i tu wracam do tytułu rozdziału – gdy bezczelność, wścibstwo i upór, tak nazywane, uznawano za cnoty dziennikarskie. I wszyscy wiedzieli o co chodzi. Bo były właściwie rozumiane. Bo istniała niepisana umowa społeczna nakazująca traktować te teoretycznie negatywne cechy charakteru jako zalety – akurat w przypadku dziennikarzy. Bo chodziło o „dobrze rozumiane” bezczelność, wścibstwo i upór. A dobrze rozumiane mogą być wtedy, gdy wszyscy zgadzają się, że bez niezależnych mediów nie ma demokracji. Wymienione wyżej cechy mogą być uznawane za dziennikarskie zalety w okolicznościach, gdy wszyscy rozumieją na czym polega ironia i przewrotność.
Jak można mieć zaufanie do kogoś kto jest bezczelny, czyli nie liczy się z niczym i nikim, odznacza się zbytnią pewnością siebie? Kto będzie poważał człowieka wścibskiego, czyli takiego, który interesuje się tym, co nie powinno go obchodzić i wtrąca się do cudzych spraw? Komu spodoba się upór i nieprzejednana postawa, czyli niezmienne trwanie przy swoim stanowisku, często mimo jego oczywistej niesłuszności? Takie w języku polskim są znaczenia takich cech, jak bezczelność, wścibstwo i upór. Jeżeli ktoś nie nałoży na nie filtru pt. „dobrze rozumiane”, będzie myślał o dziennikarzach jak najgorzej.

Dlatego musimy nasze zawodowe cnoty nazywać wprost, bez przewrotności, bez przesadnej nadziei, że miażdżąca większość społeczeństwa zrozumie wścibstwo, bezczelność czy upór zgodnie z naszymi jak najlepszymi intencjami.
(…)

1. Dziennikarze nie są wścibscy. Są dociekliwi.
2. Dziennikarze nie są bezczelni. Cechuje ich determinacja w pozyskiwaniu informacji i krytycyzm wobec nich.
3. Dziennikarze nie są uparci. Są konsekwentni.
4. Dziennikarze zawsze działają w interesie swoich odbiorców.

Jacek Pawłowski

Na zdjęciu: zajęcia dla dziennikarzy lokalnych prowadzone przez Wojciecha Bojanowskiego
Zdjęcie: Maciej Starczewski